top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraEwelina Paterek

"Nie ma stópki tak małej, aby nie mogła zostawić śladu"

- Zawsze mi się wydawało, że ja - osoba, która lubi mieć wszystko zaplanowane - sama wybiorę czas, kiedy będę chciała zajść w ciążę i zdecyduje kiedy dzidziuś się pojawi. Byliśmy dopiero rok po ślubie – opowiada Sylwia.


Leżałam w szpitalu, co drugi dzień robiono mi badania beta hCG. Jednego dnia to był bardzo wysoki wskaźnik, więc super fajnie bo to oznacza, że ciąża się rozwija i jest szansa, że zarodek się zagnieździ. Po czym za dwa dni beta hCG spadło o połowę. Przez te dwa tygodnie, od momentu przyjścia do szpitala do momentu usunięcia ciąży, bo tak to się finalnie zakończyło, to była huśtawka – nastrojów, emocji. Od euforii do totalnego dna.


Gdzieś za głową stale była obecna jakaś taka iskierka nadziei. Że mnie to nie może spotkać. Zawsze jak sobie myślałam, że będę mamą czy będę miała rodzinę – myślałam, że to ja zadecyduje (oczywiście wspólnie z mężem) kiedy będziemy mieli dziecko. W ogóle nie dopuszczałam do siebie myśli, że będę miała problem z zajściem w ciążę czy z utrzymaniem jej bądź w ogóle z urodzeniem. W moich wyobrażeniach to zawsze była sielanka, wszystko przebiegało idealnie wręcz książkowo.


Będąc w szpitalu i słuchając historii innych nagle okazało się, że tak wygląda nie tylko mój przypadek. Psychicznie czasem było bardzo ciężko. Przychodziły na oddział 18latki, które trafiały tam z krwawieniem, bo poszły na dyskotekę i po prostu chciały się jeszcze zabawić. W moim przypadku kiedy ja już bardzo chciałam tego dziecka, prawdopodobieństwo tego, że będę je miała było bardzo niewielkie.


Po tygodniu leżenia w szpitalu, czekałam na moment, kiedy to pójdzie w jakąś stronę. Albo niech mi dadzą jakieś leki i powiedzą, że wszystko jest dobrze albo, że ciąża zostaje usunięta. Wtedy będą mogła starać się o kolejne dziecko. Już teraz w pełni świadomie. Musiałam być w stu procentach pewna, że to wszystko będzie miało jakiś kierunek. Pójdzie albo w dobrą albo złą stronę.


Leżałam tam z ogromnym poczuciem niesprawiedliwości. Dzisiaj już wiem co oznacza hasło ‘patologia ciąży’ czy ‘ciąża pozamaciczna’. Wtedy nie wiedziałam. To był 6 tydzień. Patrząc na siebie, zastanawiałam się co ja tam robię. Czułam się jak w więzieniu. Modliłam się, aby w końcu móc stamtąd wyjść. Z dzieckiem czy bez – to już było nieistotne.


Kolejnego dnia przyszedł lekarz, powiedział, że wykonają zabieg laparoskopii. Że to będzie operacja ‘zwiadowcza” - albo postarają się pomóc zarodkowi albo usuną ciążę. Wchodząc na sale operacyjną, tak naprawdę nie wiedziałam co będzie jak się obudzę. Czy okaże się, że w dalszym ciągu jestem w ciąży czy odwrotnie. Obudziłam się i zostałam sama. Było dziecko, nie ma dziecka. To był koszmar.

 

Leżysz na sali, pośród kobiet, które za chwilę mają rodzić. Budzisz się rano i słyszysz obok bijące serca ich dzieci. Wiedząc, że serce twojego dziecka już dawno nie bije. Widzisz szczęście ojców wypisane na twarzach, którzy zasypują swoje żony kwiatami. Słyszysz krzyk przychodzących na świat istot. A do ciebie dociera tylko jeden krzyk. Krzyk siebie.

 

Co mnie najbardziej ruszyło? Leżałam na 3 piętrze, ja sobie nie zdawałam sprawy, że tyle kobiet ma taki problem. Całe piętro kobiet, które poroniły, jak ja. A na 2 piętrze rodziły się dzieci – mówi Marta.


Nie płakałam z tęsknoty za dzieckiem, to był sam początek ciąży. Ja nie zdążyłam tak naprawdę tego dziecka pokochać. Płakałam, bo czułam, że zawiodłam innych. Było mi tak przykro, bo wiedziałam jak bardzo rodzice cieszyli się z faktu, że zostaną dziadkami. To ich zawiodłam najbardziej. Tato jest twardym człowiekiem, a kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży uronił łzę. A on nigdy nie płacze.


Bałam się, że rodzice męża będą mnie oceniać. Bałam się oskarżeń. Byłam pewna, że zaczną mnie obwiniać za wszystko co się stało. Że nikt nie będzie oskarżał męża, wszyscy oskarżą mnie.


Zobaczyłam, że plamię. Od razu pojechaliśmy do lekarza. Przeprowadził wywiad, wiadomo. Powiedział mi, że na tym etapie ciąży to normalne i że wszystko jest w porządku. Następnego dnia rano, zobaczyłam, że w dalszym ciągu plamię. Z czasem plamienie przerodziło się w krwawienie. Bałam się wstać z łóżka. Nikogo nie było w domu. Po południu rodzice wrócili z pracy. Pojechaliśmy do szpitala. Dostałam skierowanie na badanie krwi. W dalszych badaniach wyszło, że plamienie początkowe to nie było nic normalnego. Po prostu lekarz się nie wyznał. Poroniłam.


W szpitalu leżałam tydzień. Musiałam tłumaczyć sobie, że inni patrzą na mnie jak na zwykłego pacjenta. Wstyd musiałam schować do kieszeni. Położyłam się na łóżku, przyszło pięciu lekarzy, wszyscy mnie badali. Krwawiłam, bardzo, a oni wszyscy patrzyli w jeden punkt. Zostałam sam na sam z pielęgniarką. Mówiła mi, że jestem młoda, że jeszcze będę miała dzieci. Że ona też poroniła, dwa razy i że teraz ma dwójkę. Pocieszała mnie.

 

Lekcja na jutro


Mąż nie chciał tego rozgrzebywać. To mężczyzna, chciał po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Było minęło. Zamykamy ten rozdział i żyjemy dalej. Dla mnie to nie było takie proste. Wychodziłam na ulicę i wszędzie widziałam kobiety w ciąży, z wózkami. Czułam się osaczona.


To co się stało było potrzebne. Na pewno miało jakiś sens. To nie było po nic.

Ta sytuacja nauczyła mnie pokory. Czasem tak właśnie musi być. My tak naprawdę nie wiemy czego chcemy, dopóki tego nie stracimy. To była lekcja, która nas do siebie zbliżyła. Uświadomiła nam, że bez względu na to co się w życiu zdarzy jesteśmy razem na dobre i na złe. Dosłownie. A życie to nie powieść, która kończy się happy end’em. Dotarło do nas, że to pierwsza taka sytuacja, a z pewnością będzie ich więcej. Później, kiedy już świadomie staraliśmy się o kolejne dziecko, to dało nam siłę. Że damy radę i poradzimy sobie, bez względu na to czy w ogóle będziemy mieć dzieci – bo takie myśli też przychodziły nam do głowy. Z tej całej sytuacji na pewno wynikło coś dobrego, tylko potrzebowaliśmy czasu, aby to zrozumieć…


Teraz jak o tym myślę, to chyba nie mogę rozpatrywać poronienia w kategoriach kary, chociaż z takimi myślami również przyszło się nam borykać. To było potrzebne, aby zmienić nasze myślenie. Że życie jest nieprzewidywalne. Nie można sobie czegoś zaplanować i wiedzieć, że tak będzie i nic złego się nie wydarzy. Ta cała sytuacja uświadomiła nam, że dziecko to dar. Teraz kiedy już mamy córkę, doświadczyliśmy tego na własnej skórze. Że to nasze największe szczęście. Myślę, że nie mając tych problemów dzisiaj byśmy tego nie docenili.

 

Kiedy myślę o całej tej sytuacji nie zastanawiam się nad tym co ona mogła pokazać mnie. Zastanawiam się co ona pokazała nam - jako małżeństwu, ale głównie to co mogła pokazać mojemu mężowi. Nie będę ukrywać, że nie był zadowolony kiedy dowiedział się, że jestem w pierwszej ciąży. Twierdził, że jeszcze się mną nie nacieszył po ślubie, że chciałby zwiedzić ze mną świat. Po prostu dla niego było za wcześnie.


W tym momencie, emocje opadły, jestem w drugiej ciąży, jego podejście jest całkiem inne. Obecnie bardziej martwiło go to, że sytuacja może się powtórzyć niż to że się nie cieszy. Wtedy jego reakcja mnie rozczarowała. Oczekiwałam czegoś zupełnie innego. Jednak nie byłam o to na niego zła. W żaden sposób go nie obwiniałam. Sytuacja, która nas spotkała pokazała mu, że dziecko to nie jest komplikacja, z nim też można podróżować i że nie będzie tak źle jak sobie to wyobrażał na początku.


Cholernie żałowałam, że powiedziałam o pierwszej ciąży tak wielu osobom. Żałowałam tego. Bałam się, że inni zaczną mnie oceniać.


Tak mam do tej pory, teraz też boję się powiedzieć o ciąży większemu gronu. Mam takie głupie przeczucie, że jeżeli powiem o tym komuś to wydarzy się coś złego.

 

Mamo! To ja!


Czy zastanawiam się kim mogłoby być? Oczywiście, że tak. Teraz mam córkę, a podświadomie zastanawiam się kim było by to dziecko. W tym momencie, tak naprawdę nie wiem czy mam myśleć o chłopcu czy dziewczynce. W głowie nazywam go moim maleństwem. Mam nadzieję, że teraz ono opiekuje się moim obecnym dzieckiem. Ono zawsze będzie mi towarzyszyło, do końca życia. Chociażby dlatego, że przy kolejnej ciąży wszędzie musiałam podawać, że była to druga ciąża – pierwszy poród. Przy każdej kolejnej zapewne będzie tak samo. To zawsze będzie z nami.


Oliwka jest dowodem na to, że z czegoś złego (kiedy bardzo się chcę i mocno w to wierzy) może ukształtować się coś dobrego, coś wspaniałego. My ją sobie wymodliliśmy. Oliwka jest naszą radością. Uzmysławia mi, że musiało się tak stać. Straciłam jedno dziecko żeby teraz docenić to, że ją mam. Mimo, że sobie tego nie zaplanowałam i że to nie było tak jak myślałam. Mimo, że druga ciąża też nie przebiegała bezproblemowo, trzeba wierzyć zawsze. W każdym aspekcie życia. Ja to teraz doceniam i wiem, że nigdy nie ma nic na pewno.

 

Miałam takie myśli na samym początku – jakby wyglądało, jakie by było – teraz je odsunęłam, na rzecz tego dziecka, które noszę pod sercem. Dla mnie ono jest teraz najważniejsze. To co było, trudno stało się, nie cofnę czasu, nie mogę cały czas zastanawiać się co by było gdyby.


Nie wiem czy kiedyś w przyszłości powiem swoim dzieciom o tym, że mogli mieć siostrzyczkę lub braciszka. Nie wiem czy będę wliczać to utracone dziecko w liczbę tych, które będę posiadać. Nie wiem, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Ale wieczne odpoczywanie odmawiam zawsze.

 

Wszystko zostawia swój ślad


Blizny na brzuchu to namacalny ślad, dowód na to, że ta ciąża była. Teraz kiedy jestem mamą, może łatwiej byłoby mi zapomnieć o tym co się stało. Gdyby nie te blizny właśnie, może myślałabym, że to był tylko zły sen.


Było mi żal. Po powrocie słyszałam pytanie: jak się czujesz, nie było pytania: jak sobie z tym radzisz? I to mnie bardzo bolało. Ja potrzebowałam, aby o tym mówić. Ciężko było o tym rozmawiać z rodziną. A ja pragnęłam uzewnętrznienia. Pewnego rodzaju odskocznią stał się dla mnie blog. Mogłam otwarcie pisać o tym co się stało. Wyrzucić to z siebie bez świadomości, że ktoś będzie mnie oceniał.


Dzisiaj wiem, że za tymi wszystkimi dziećmi, które się rodzą idzie jakaś historia. Niekoniecznie od początku jest to historia dobra czy też ze szczęśliwym zakończeniem. To mi uświadomiło, że nie jestem sama, że nie tylko ja mam taki problem i nie tylko ja nie mogę się z tym pogodzić.


Ta sytuacja sprawiła, że jestem o wiele bardziej wrażliwa. Kiedyś nie było łatwo mnie zranić. Dzisiaj jestem taką ciepłą kluchą, która widząc małe dziecko od razu się nad nim rozczula. Widząc chociażby teraz moją córkę. Kiedy się do mnie uśmiecha, czy kiedy mi dokucza – teraz wiem, że to są takie rzeczy, które muszą się dziać. Niezależnie od tego wszystkiego jestem cholernie szczęśliwa z tego powodu, że ją mam.

 

Tak, wydaje mi się, że kolejne dziecko jest w stanie wymazać złe wspomnienia. Kiedy słyszę bicie serca dziecka, nie myślę o tym co się wydarzyło. Chciałabym jak najszybciej urodzić, aby móc je zobaczyć. Żyć z nim. Nowe życie - to największa radość matki, która chyba wynagrodzi wszystko.


Chęć posiadania dziecka mimo tego strachu, który mieliśmy była jeszcze większa.


Jestem spokojniejsza, to na pewno. I przewartościowałam sobie to wszystko. Życie po prostu.


Zawsze uchodziłam i sama siebie uważałam za osobę bardzo rodzinną. Po tym wszystkim to jeszcze bardziej się uwydatniło. Na pierwszym miejscu stawiam rodzinę i zawsze tak będzie. Nie ma nic ważniejszego niż to życie, które noszę pod sercem, którym trzeba się opiekować, nie patrząc na to co się dzieje wkoło.


Imiona bohaterów zostały zmienione.


PS Tematów trudnych nie powinno się unikać. Uważam, że wręcz przeciwnie - powinniśmy o nich dyskutować, ponieważ rozmawiając, jednocześnie oswajamy się z nimi. Nie tylko biernie przyjmujemy je za pewnik, ale również budujemy swoją opinię względem nich. Temat poronień jest w Polsce nadal tematem tabu, a wiemy sami, że problem ten dotyka coraz większej liczby kobiet, młodych kobiet.

Ten reportaż stworzyłam właśnie z myślą o nich. Przede wszystkim o bliskich mi osobach, które ta sytuacja dotknęła w sposób bezpośredni.


E.

231 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Wykrzykniki i kropki

Spoglądała na wodę, jej lazurowy kolor ją uspokajał. Silny wiatr plątał jej już i tak dostatecznie rozczochrane włosy. Zadzierając do góry głowę patrzyła na ptaki zataczające koło nad jej głową niczym

Offline

Postanowiła dać sobie przerwę. Jej świadomy wybór padł na detoks od wszelkich mediów społecznościowych. Stres dnia codziennego był wystarczający, nie chciała dodatkowo dobijać się instagramową bronią,

Minimalizm - drogą porządku i harmonii

Zewsząd bombardowani przez reklamy, slogany i loga! Atakowani propagandą szklanych ludzi z ekranów, wciąż pragnący więcej i więcej... Współczesność manipuluje przekazami, do których dostosowujemy się

bottom of page